poniedziałek, 7 października 2013

Przetrwać Belize - operatorzy GROM-u na ekstremalnym szkoleniu w dżungli

Gdy pierwszy raz stanie się twarzą w twarz z dżunglą, to ma się wrażenie, że jest się w dużym, pięknym ogrodzie botanicznym. Zachłyśnięcie się tym i niepamiętanie o ogromnej liczbie żyjących tam węży, pająków czy skorpionów, jest niebezpieczne - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Naval, były operator GROM-u, który wraz z kolegami wziął udział w ekstremalnym szkoleniu wojskowym w południowoamerykańskich lasach równikowych. Swoje przeżycia opisał w książce "Przetrwać Belize", która wkrótce ukaże się w księgarniach nakładem Wydawnictwa Znak. 


Tomasz Bednarzak: Jak smakuje iguana? 

Naval: - Delikatny posmak kurczaka, ale bardzo twarde mięso. 


A inne egzotyczne zwierzęta, których próbowaliście w dżungli? Czy smak któregoś zapadł Panu szczególnie w pamięci? 

- Mięso jest mięso, a gdy jest się głodnym, to tym bardziej organizm potrzebuje tego białka, które jest tam zawarte. Nie jadłem tego jako degustator, ale jako ktoś głodny, kto potrzebuje jedzenia. 

Ekstremum w pigułce, czyli jak wyglądają najcięższe kursy wojskowe

Morderczy trening polskich komandosów w dżungli Gujany Francuskiej

Polscy komandosi szkolili się w górach Kaukazu
Jak zostać w Polsce komandosem?

Czym Belize zasłużyło sobie na miano "zielonego piekła"? 

- To by trzeba było powiedzieć, że raczej "brązowego ", bo najbardziej kojarzy mi się ta dżungla z tym brudnym błotem, będącego tam w ilościach przewyższających to piękno, które widziało się gdzieś tam po bokach. 


Jak się Pan tam znalazł? 

- Był organizowany kurs basic jungle training dla żołnierzy, którzy rozpoczynają swoją przygodę z poznawaniem środowiska dżungli. Organizatorzy wysłali do GROM-u propozycję naszego uczestnictwa w tym kursie, a jednostka się zgodziła i nas wysłała. 


Czemu mają służyć takie kursy? Szansa, że Polska będzie uczestniczyć w konflikcie toczącym się w strefie klimatów równikowych jest przecież bliska zeru. 

- Zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to dość nikła możliwość. Ale jeżeli Polska chce być graczem światowym i uczestniczyć w międzynarodowych koalicjach, warto by miała w swoich szeregach specjalistów, którzy mają w ogóle pojęcie jak jest walczyć w dżungli, jakie jest to środowisko. Choćby po to, by odradzić politykom albo być ekspertami w tych sprawach, bo polityk może czasami tego nie wiedzieć. Będziemy jechali do któregoś kraju równikowego, będą chcieli poradzić się jakiegoś żołnierza, a wojsko powie, że nie ma specjalistów. A tak mamy kogoś, kto był, uczestniczył, wie i może powiedzieć otwarcie: nie mamy do tego sprzętu, a klimat jest tak wyniszczający, że nasi ludzie sobie tam nie poradzą. 


Ale czy nie jest trochę tak, że takie szkolenie niesie ze sobą doświadczenia, które przydadzą się nie tylko w strefie równikowej, ale również w ekstremalnych środowiskach w innych częściach świata? 

- Tak, raz, że umiejętności, a dwa, że człowiek hartuje się, zaczyna być, jak ja to mówię, "obywatelem świata", bo poznaje nowe kontynenty i środowiska. Więc można powiedzieć, że kompetencje każdego z nas jak najbardziej wzrastają. 


Jakie niebezpieczeństwa czyhają na tych, którzy zapuszczą się w głąb belizeńskiej dżungli? 

- Gdy pierwszy raz stanie się twarzą w twarz z dżunglą, to ma się wrażenie, że jest się w dużym, pięknym ogrodzie botanicznym. Zachłyśnięcie się tym i niepamiętanie o ogromnej liczbie żyjących tam, wokół nas, węży, pająków czy skorpionów, jest niebezpieczne. Poza tym sama roślinność też stanowi nie lada wyzwanie dla piechura, który będzie chciał przemierzać ten obszar. 


Wbrew pozorom, mimo tego niezwykłego bogactwa fauny i flory, w dżungli nie jest wcale tak łatwo o pożywienie. 

- Dla nas to kwestia przeżycia. To nie jest tak, że ta roślinność oddaje nam swoje bogactwa bez walki. Jeżeli są to owoce, to wysoko w koronach drzew, jeżeli są to jakieś bulwy, to trzeba wiedzieć, pod którymi krzakami je znaleźć. A znajdując je, jeszcze należy wiedzieć, czy można ten owoc czy warzywo zjeść, czy nie jest trujące. 


Paradoksalnie, pomimo ogromnej wilgotności tamtego klimatu i ciągłych deszczów, zapotrzebowanie organizmu na wodę w tamtych rejonach jest niewiele mniejsze od tego na pustyni. 

- W dżungli panuje takie złudne uczucie, że się nie chce pić, bo jest bardzo wilgotno i jest się cały czas mokrym. Wręcz trzeba się pilnować i upominać nawzajem, że trzeba pić i pić, bo "przeciekamy" - organizm wypaca z siebie wszystko. W takich warunkach każdy potrzebuje gdzieś 4-5 litrów wody dziennie. Dlatego będąc profesjonalnymi operatorami czy żołnierzami w tamtym rejonie, trzeba tak sobie planować trasy, by ten dostęp do źródeł wody był. 


Ale samo dotarcie do pozornie niedaleko położonej rzeki czy jeziora, może być kilkugodzinną wyprawą przez mękę. 

- Jak pokazywali nam instruktorzy, w skrajnych przypadkach, tam gdzie rosną lasy namorzynowe, jeden kilometr to jest nawet osiem godzin przedzierania się. W Polsce taki odcinek potrafimy pokonać w pięć minut. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz